Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane
w Państwa urządzeniu końcowym. Więcej szczegółów w naszej "Polityce Cookies".

Zaolzie – mit winy. 1938: Czechosłowacja, Monachium, Polska

Dr Marek P. Deszczyński

Aktualności

17.07.2015 13:08

Decyzja o zajęciu Zaolzia zapadła w gronie trzech najważniejszych postaci ówczesnej władzy: marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza, ministra Józefa Becka i prezydenta Ignacego Mościckiego. Na zdjęciu: marsz. Śmigły-Rydz na afiszu propagandowym. Decyzja o zajęciu Zaolzia zapadła w gronie trzech najważniejszych postaci ówczesnej władzy: marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza, ministra Józefa Becka i prezydenta Ignacego Mościckiego. Na zdjęciu: marsz. Śmigły-Rydz na afiszu propagandowym. Z tą sprawą polska opinia publiczna ma problem do dziś. Choć w pełnych napięcia miesiącach kryzysu czechosłowackiego poglądy na temat Zaolzia cechowała w zasadzie jednolitość, jeśli pominąć komunistów, nielicznych przywódców legalnych stronnictw opozycyjnych oraz niektórych intelektualistów, to od czasu porażki poniesionej w kampanii 1939 r. nurtem dominującym stały się głosy ostro krytykujące kierunek polityki RP przyjęty rok wcześniej. Umiarkowani w ferowaniu wyroków potępiających przywódców Rzeczypospolitej pozostają w wyraźnej mniejszości. Ich argumenty najczęściej nie są brane pod uwagę. Jest rzeczą nader zasadną, by je po raz kolejny przypomnieć. Są bowiem nie tylko ważkie merytorycznie, ale i typowe dla dylematów, jakie nieraz przychodzi rozstrzygać politykom w niepewności, pod presją czasu, a nade wszystko w obliczu zagrożenia najżywotniejszych interesów narodowych.

Wojna propagandowa w kraju i za granicą potrafi narzucić narrację całkowicie sprzeczną z realiami tak skutecznie, że będzie ona obowiązywać przez całe dziesięciolecia. Na polu piśmiennictwa bywa tak w przypadku faktów szczególnie ważnych, mistyfikowanych w interesie mocarstw i silnych ośrodków władzy (ekonomicznej, medialnej itp.) najpierw przez dziennikarzy i publicystów, następnie przez mało krytycznych badaczy przeszłości, a w rezultacie – przez nauczycieli. Dramat Republiki Czechosłowackiej należy do takich właśnie wydarzeń, podobnie jak wojna domowa w Hiszpanii czy też Powstanie Warszawskie. Ofiarami mentalnymi toczonych wokół nich sporów są wszyscy: nie tylko ci, którzy zabierają głos, nie uświadamiając sobie istoty problemu, lecz przede wszystkim stale dezorientowani odbiorcy tez błędnych czy zgoła nieprawdziwych. Dotyczy to, niestety, także ludzi starających się działać w dobrej wierze.

W Polsce w odniesieniu do swoistego syndromu Zaolzia można mówić o wyraźnym rozdźwięku sumień. Odczuwali go już w 1938 r. niektórzy oficerowie wojska, biorący udział w operacji zajęcia tego obszaru, intelektualiści, duchowni, co skądinąd świadczyło dobrze o kondycji moralnej elit narodu. Trzeba tu przypomnieć, że radość – podsycana przez propagandę rządową – ogarnęła najszersze kręgi społeczeństwa, choć z powrotu na łono ojczyzny cieszyli się przede wszystkim najbardziej zainteresowani, tj. polscy mieszkańcy zachodniej części Śląska Cieszyńskiego. Cieszono się także z uniknięcia wojny, która – jak trafnie przeczuwano – miała przynieść krwawy kataklizm.
Wiedzieli o tym przywódcy RP – minister spraw zagranicznych Józef Beck, głównodowodzący sił zbrojnych marsz. Edward Śmigły-Rydz oraz akceptujący ich decyzje prezydent Ignacy Mościcki. Z racji skrajnie trudnego położenia państwa starali się działać nad wyraz ostrożnie, by nie umniejszyć szans kraju w możliwej konfrontacji z wrogimi potęgami – Rzeszą Niemiecką, a także Związkiem Sowieckim. Wybory, przed jakimi stanęli, należały do najtrudniejszych w dziejach II Rzeczypospolitej. Zrozumiałe, że prowadzonej przez nich polityce musiała towarzyszyć najgłębsza tajemnica. Ujawnienie światu rzeczywistej strategii groziło w ówczesnej sytuacji nie tylko faktyczną izolacją. Po nieuchronnym załamaniu ustabilizowanych od 1934 r. stosunków z Niemcami i wobec niegotowości Zachodu do stanowczego przeciwstawienia się Berlinowi, niosło to za sobą ewentualność zniszczenia niedawno odbudowanej państwowości. Dlatego o kierunku działań Warszawy powiadomieni byli jedynie zaufani i nieskorzy do enuncjacji publicznych przedstawiciele niektórych krajów – Francji oraz USA, a najprawdopodobniej też Wielkiej Brytanii.
Potwierdzone trudnymi do podważenia świadectwami fakty znane są w świecie już od kilkudziesięciu lat, lecz do dziś nie przebiły się do świadomości historycznej Polaków. Po trwającym od jesieni 1939 r. samobiczowaniu się za Wrzesień, po dekadach indoktrynacji okresu komunizmu oraz po niewymagającej objaśnień tzw. pedagogice wstydu z czasów najnowszych, nazwa „Zaolzie” najczęściej kojarzy się Polakom z rzeczownikiem „hańba”. Gra się na tej strunie do dziś, by przywołać próby podejmowane od 2009 r. przez Moskwę, a nienapotykające na należyty sprzeciw władz III RP. Zabieg taki odwołuje się do naszego kompleksu, wynikającego zresztą z jednej z najpiękniejszych właściwości charakteru narodowego – niezgody na cynizm w pobudkach i działaniu politycznym.

Nie od rzeczy będzie przypomnieć, że skojarzeń takich długo nie budził udział Ludowego Wojska Polskiego w inwazji państw Układu Warszawskiego na Czechosłowację. Przejmująca ofiara życia Ryszarda Siwca okazała się zrazu odruchem izolowanym, choć na szczęście po rewolucji doby „Solidarności” zaistniały fundamenty, na których można oprzeć właściwą etycznie ocenę dwu tak odmiennych polskich ekspedycji militarnych: w 1938 i 1968 r.
Jednym z warunków pozwalających odzyskać poczucie równowagi moralnej jest sprowadzenie mitu „winy za Zaolzie” do wymiaru rzeczywistego. Mitu, który kazał 11 lat temu publicyście posiadającemu tytuł profesora jednej z krakowskich uczelni wzywać na łamach miarodajnego dziennika do oficjalnego przeproszenia licznych – jak się spodziewał – rodzin ofiar z września-października 1938 r. Byłby z tym zresztą pewien kłopot, ponieważ straty czechosłowackie do końca akcji zajmowania obszaru spornego wynoszą trzech lekko rannych. Co znamienne, i może warte ujawnienia, listu z wyjaśnieniem w tej sprawie, wystosowanego przez piszącego te słowa, redakcja „Rzeczpospolitej” nie opublikowała.

By we właściwym świetle ujrzeć splot dziejów polsko-czeskich 1938 r., trzeba przypomnieć sobie znane uwarunkowania, a także przyswoić wiedzę znaną do tej pory jedynie niektórym specjalistom. Rzekoma „zbrodnia” Polski sanacyjnej to w istocie jedno z niewielu w dziejach najnowszych naszego kraju zachowanie będące przejawem skutecznej polityki realnej. Odbiegało ono od roli, w której kraj nasz jest najczęściej obsadzany – ofiary bądź kandydata do nadstawienia głowy za tych, którzy wolą zachować się kunktatorsko. Przed 77 laty doszło do odzyskania, z wykorzystaniem przymusowej sytuacji sąsiada, ziemi zamieszkałej przez wyraźną większość polską (ok. 140 tys. osób, czyli ponad 60% populacji, przed Czechami oraz nielicznymi Niemcami i Żydami). Jeden z najistotniejszych powodów tego kroku stanowiła chęć uchronienia tej ludności przed zaplanowaną przez Wehrmacht okupacją, mającą objąć przynajmniej północną i zachodnią część spornego obszaru.

Akt ten bezwzględnie należy też rozpatrywać w optyce smutnych okoliczności towarzyszących wcześniejszej czeskiej aneksji Śląska Cieszyńskiego dokonanej na początku 1919 r. przez Czechosłowację. Złamano wówczas pierwotne porozumienie władz lokalnych, dokonano najazdu zbrojnego, niewolnego od krwawych ekscesów (niepoliczone do dziś ofiary polskie szacuje się łącznie na sto kilkadziesiąt osób, w tym kilkunastu jeńców z 12. wadowickiego pułku piechoty, zamordowanych w Stonawie). Przypieczętowaniem napaści stało się wymuszenie na konferencji w Spa w lipcu 1920 r. zgody Warszawy na rezygnację z plebiscytu na spornym terenie i na arbitralny jego podział przez Ententę – jak się okazało, z przekreśleniem uzasadnionych postulatów strony polskiej. Stąd właśnie wynikała satysfakcja z naprawienia krzywdy, odczuwana w Rzeczypospolitej pochmurną jesienią 1938 r.

Tzw. akcję zaolziańską zestawia się najczęściej z agresją na Polskę dokonaną przez Związek Sowiecki 17 września 1939 r., co jest z gruntu nieuprawnionym postawieniem sprawy. Po pierwsze, Armia Czerwona straciła w napaści 2500–3000 poległych, a strona polska rok wcześniej na Zaolziu tylko kilku. Poległ podharcmistrz Witold Reger; ppor. rez. Karol Śniegoń oraz Franciszek Baszczyński zmarli z ran i nabytej choroby; zgon czwartego bojowca nie jest potwierdzony. Po drugie, bolszewicy zagarnęli ponad połowę terytorium RP wraz z ok. 40% jej ludności, tymczasem Zaolzie stanowiło niecały procent obszaru Czechosłowacji (862 km2 to mniej więcej dwukrotność obecnej powierzchni Trójmiasta), na którym żyło tylko 1,5% mieszkańców Republiki. Po trzecie, postawa władz RP wobec Pragi w rozstrzygającej fazie kryzysu miała charakter nacisku w wymiarze dyplomatyczno-propagandowym. Ujawnił się on dopiero, kiedy stało się jasne, że wskutek postanowienia Wielkiej Brytanii i sojuszniczej Francji Czechosłowacja zostanie okrojona, a wojna koalicyjna w jej obronie nie wybuchnie. Następnie, bezpośrednio po konferencji w Monachium, okazało się, że władze Republiki nie podejmą samotnej walki o suwerenność i granice, a prezydent Edvard Beneš nadal usiłuje prowadzić w relacjach z Polską grę na zwłokę. Dlatego też, kierując się zasadą „nic o nas bez nas”, a w szczególności w proteście przeciw uprzedmiotowieniu zgodnych z zasadą samostanowienia własnych postulatów terytorialnych (powtórzmy: niemających dla ČSR znaczenia strategicznego), wspomnianą presję wsparto groźbą użycia siły. Zaznaczono ją zresztą jedynie implicite, pozostawiając otwartą możliwość rozjemstwa przez stronę trzecią. Gdy wreszcie 1 października 1938 r. rząd Czechosłowacji przyjął żądania polskie, miało to cechy porozumienia bilateralnego, a nie dyktatu mocarstw in absentia czy też wstecznego legalizowania napaści. Tymczasem rok później doszło do zmowy agresorów, dokonanej bez wiedzy ofiary. Godzi się przypomnieć, że napastnik ze wschodu aż do początku siedemnastego dnia wojny ukrywał swój rzeczywisty zamiar, informując o uderzeniu z chwilą jego rozpoczęcia.

W polemikach pomija się też kapitalną okoliczność, że ostateczna decyzja ministra Becka, marsz. Śmigłego-Rydza i prezydenta Mościckiego wynikała z chęci uniknięcia scenariusza przejęcia spornego obszaru z poręki Niemiec (np. w zamian za zgodę na wcielenie do Rzeszy Wolnego Miasta Gdańska), co od razu musiało zaognić stosunki z Berlinem. Było to więc wyraźne działanie przeciw III Rzeszy, co uświadamiano sobie także w stolicy Wielkiej Brytanii. Rzeczpospolita dysponowała dzięki temu cichym przyzwoleniem Londynu na swe rewindykacje. Było to efektem rozwiniętych już kontaktów wojskowych, moszczących drogę do późniejszego sojuszu, jak również planów ulokowania przez Brytyjczyków w zakładach przemysłowych Zaolzia (m.in. w wielkiej hucie w Trzyńcu) zamówień o charakterze militarnym. Ich ewentualne zajęcie przez siły niemieckie wzmacniałoby machinę wojenną Rzeszy i osłabiało potencjał Sprzymierzonych. Stojąc zatem w obliczu perspektywy wojny z Niemcami, sfery rządzące Zjednoczonego Królestwa wolały oddać aktywa gospodarcze zachodniej części Śląska Cieszyńskiego państwu uznawanemu za przyjazne. Doniosłą rolę odegrało również uchronienie przed zajęciem przez spodziewanego napastnika newralgicznego węzła kolejowego w Boguminie, a zwłaszcza tuneli pod Przełęczą Jabłonkowską, dzięki czemu w kampanii 1939 r. uderzenie na RP ze Słowacji było znacznie słabsze. Koncentracja 14. Armii niemieckiej została wtedy wybitnie utrudniona, a zniszczenie tuneli przez stronę polską dawało się Wehrmachtowi we znaki jeszcze podczas kampanii bałkańskiej. Także dodatkowy dzień, jaki musiał zużyć XVII Korpus Armijny nacierający przez Zaolzie na Armię „Kraków”, miał duże znaczenie operacyjne.
Dlatego też wystosowane wobec Czechosłowacji ultimatum trzeba postrzegać w perspektywie dojrzewającej w Warszawie decyzji o przeciwstawieniu się Berlinowi po latach względnego uspokojenia w stosunkach dwustronnych. Szło o częściowe skompensowanie wydatnego wzrostu zagrożenia Polski z kierunku zachodniego, który spowodował już Anschluss Austrii i wzmógł zaplanowany na najbliższe dni proces zajęcia Sudetów, Rudaw, Szumawy i Czeskiego Lasu przez siły niemieckie. Trafnie przewidziano też, że okrojona Republika nieuchronnie znajdzie się w orbicie III Rzeszy. Ostateczny zaś dowód intencji władz RP stanowi inicjatywa niemieckich służb policyjnych na rzecz uwięzienia przywódców mniejszości polskiej z chwilą rozpoczęcia mobilizacji.

Jest to tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika “WPiS – Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić tutaj.

→ Opcje wyszukiwania Drukuj stronę WPiS 04/2024 - okładka Zamów prenumeratę Egzemplarz okazowy

Zapisz się do newslettera

Facebook
  • Blogpress
  • Polsko-Polonijna Gazeta Internetowa KWORUM
  • Niezależna Gazeta Obywatelska w Opolu
  • Solidarni 2010
  • Razem tv
  • Konserwatyzm.pl
  • Niepoprawne Radio PL
  • Afery PO
  • Towarzystwo Patriotyczne
  • Prawica.com.pl
  • Solidarność Walcząca Mazowsze
  • Liga Obrony Suwerenności
  • Ewa Stankiewicz

Komentarze

Domniemanie jako metoda manipulacji

Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej

Copyright © Biały Kruk Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.

MKiDN
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

Archiwum